czwartek, 21 września 2017

RECENZJA: Stress es tres-tres (1968)


STRUKTURA TRÓJKĄTA
 

Rok po genialnym Mrożonym peppermincie, Carlos Saura ponownie sięgnął po obraz skomplikowanego trójkąta, tym razem (co niecodzienne w jego filmografii) namalowany czarno-białymi kontrastami. Kontrastami nie tylko na ekranie, ale tez w samych postaciach.


Małżeństwo Teresy (Geraldine Chaplin) i Fernanda (Fernando Cebrián) wydaje się doskonałe. Oboje nie szczędzą sobie czułości, zarówno w słowach jak i czynach. Właśnie jadą samochodem na weekend wraz z przyjacielem Fernanda - Antoniem (Juan Luis Galiardo), który czuje się wyjątkowo swobodnie w ich towarzystwie. Zatrzymują się u znajomych, gdzie cała trójka dobrze się bawi, słuchając muzyki, popijając alkohol i dyskutując o wojnie, Hiszpanii czy o... populacji Ziemi. Ale coś wisi w powietrzu. Zazdrosny mąż obsesyjnie kontroluje żonę, obserwuje w pokoju, podgląda z daleka przez lornetkę. Antonio bezczelnie flirtuje z Teresą, "niewinnie" prowokuje słowem, ciałem... Także sama Teresa bynajmniej nie jest tu kozłem ofiarnym - co tak naprawdę łączy ją z każdym z mężczyzn? I jakie efekty będzie miał tytułowy potrójny stres?


Cała akcja filmu obejmuje jeden dzień - gdzieś pośrodku lata, w południowej Hiszpanii. Jeden dzień "typowych Hiszpanów", który, według samego Saury, miał ukazywać prozaiczność, zakłamanie i różne niepokoje życia w "kryzysie nowoczesności". Film ten to "studium kryzysu pozornie rozwiniętego społeczeństwa, kryzysu nowoczesnego mieszkańca Hiszpanii, który pod nową powłoką jest wciąż średniowieczną istotą, obciążoną starymi tabu i tłumionymi odruchami z religijnej przeszłości." (Nie sposób się z tym nie zgodzić patrząc na postać wiecznie zblazowanego, podejrzliwego Fernanda). Ta nieco zagmatwana wizja reżysera, na ekranie zdobywa inną twarz - jest niezwykle sugestywna, wręcz prosta i szczera. Twórca Nakarmić kruki wie jak przedstawić wszystkie ramiona tego ludzkiego trójkąta, by figura, chociaż na pozór sztywna, nie była statyczna, ale by wciąż intrygowała. Nawet gdy karty zostają odkryte, widz wciąż może się zastanawiać - "ale które z tych trojga tak naprawdę zawiniło?" "Czy to rzeczywistość czy jedynie wyobraźnia jednego z bohaterów?" - myślimy podczas zaskakującej (choć przecież wyczekiwanej kulminacji).
                        
   

A wszystko zawdzięczamy znakomitemu aktorstwu. Muza hiszpańskiego reżysera, a także przyszła wieloletnia partnerka, Geraldine Chaplin, daje popis gry na najwyższym poziomie. Podobnie jak w poprzednim Mrożonym Peppermincie, przez większość filmu jest... blondynką. Tu także ma niejako dwie twarze, dwie różne maski - może tylko nie tak skontrastowane jak w filmie z 1967 roku. Gra panów także zachwyca - psychologiczne oraz fizyczne starcie dwóch samców w wykonaniu Galiardo i Cebriana wypada niezwykle przekonująco. Podczas gdy w trójkącie z Mrożonego Peppermintu główną osią konfliktu, a co za tym idzie - "kością niezgody" - była kobieta, Stres we troje, przesuwa szalę na stronę męską. Obserwujemy tu więc niezwykłą grę spojrzeń i gestów, które, niczym widzów na trybunach sportowych, mają przerzucać naszą uwagę z jednego mężczyzny na drugiego. Całości dopełniają świetne zdjęcia Luisa Cuadrado i powtarzająca się, niemal snująca melodia piosenki z radia.


Ona, on i on. Ten wózek nie może jechać na trzech kołach. To równanie nie może mieć prostego rozwiązania. Gdzieś musi nastąpić spięcie. I następuje - we wspomnianej już niezwykłej kulminacji, która ma miejsce na samotnej, rozległej plaży. Notabene cały film jest jakby wypełniony samotnością - głównych bohaterów, ale też i postaci drugoplanowych czy otaczającej ich przyrody. Czuć tu dekadencką nostalgię. Jednak film, poprzez właśnie wątki i bohaterów pobocznych, pozbawiony jest kameralności - kameralności, która cechowała na przykład Nóż w wodzie Polańskiego - inne wybitne studium trójkąta, z którym skojarzenie, podczas oglądania filmu Saury, przychodzi raczej nieprzypadkowo. Ale są to jednak zupełnie dwa inne światy, inne rzeczywistości, których nie ma co porównywać. Stres we troje to doskonały przykład dramatu psychologicznego. Dramatu, zarówno grupy, jednostki jak i całego społeczeństwa. Saura świetnie dozuje napięcie, pozostawiając widzowi zarówno domysły, ocenę postępowania bohaterów, a także wizję kulminacji i samego zakończenia. I o to chyba właśnie chodzi w innym trójkącie: reżyser-film-widz.

 

Opublikowano także na portalu Filmweb.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz